wtorek, 30 stycznia 2018

Może lepiej kwasy?

Witam wszystkich. Nadal pozostając przy złuszczaniu, chciałabym przypatrzyć się kwasom dostępnym na rynku, zarówno do pielęgnacji w domu, jak i w gabinecie. Generalnie wszystkie kwasy używane w kosmetyce są pochodzenia naturalnego. Dzielą się na one na cztery grupy: AHA- alfa-hydroksykwasy; BHA- beta-hydroksykwasy; LHA lipo- hydroksykwasy; PHA- poli- hydroksykwasy.
Wszystkie złuszczają naskórek, ale na różnych poziomach, w różnym czasie, dodatkowo mają one inne działania poboczne.
  Kwasy z grupy AHA np. kwas glikolowy, migdałowy, szikimowy. Ich ważną cechą jest rozpuszczalność w wodzie. Dzięki temu i dość małym cząsteczkom przenikają w głąb skóry (w szczególności kwas glikolowy, którego cząsteczka jest najmniejsza ze wszystkich kwasów). Poza tradycyjnym złuszczaniem, które widzimy dopiero po kilku dniach, kwasy te dobrze spisują się jeśli chodzi o oczyszczanie porów, delikatnie rozpuszczając zalegające w nich zanieczyszczenia. Działanie tych kwasów zależy też od ich stężenia. Niskie stężenia ok 5% mają działanie głównie nawilżające, rozjaśniające, z niskim potencjałem złuszczającym. W tych stężeniach występują w produktach kosmetycznych takich jak toniki, kremy. Jeśli planujesz kupno kremu z zawartością kwasów, koniecznie sprawdź jakie stężenie ma dany kwas. Na rynku dostępne są toniki i kremy złuszczające, gdzie stężenie kwasów jest odrobinę wyższe i przy długotrwałym stosowaniu, będą powoli złuszczać Twoją skórę. Jeśli chcesz aby np. kwas migdałowy rozjaśniał przebarwienia, a nie złuszczał wybierz krem który ma go około 5% , jeśli chcesz aby pomału złuszczał, wybierz stężenie większe niż 5%. Pamiętajcie, że przy stosowaniu produktów z kwasami, możecie odczuwać delikatne mrowienie.
  Grupa BHA jest bardzo mała, ponieważ jest do niej zaliczany tylko kwas salicylowy (mówimy o kwasach stosowanych w kosmetyce). Kwas ten jest stosowany głównie przy leczeniu trądziku.  Pozyskiwany jest z wierzb, róż, malin, brzozy, czy rumianku. Podobnie jak grupa AHA, ma dość małą cząsteczkę, dzięki czemu dość łatwo wnika w skórę, przy tym niestety ma dość duży potencjał drażniący. Dodatkowo oczyszcza pory i reguluje wydzielanie sebum, czyli ogranicza powstawanie niedoskonałości, działa również antybakteryjnie.
Pochodną kwasu salicylowego jest kwas LHA. Ma on podobne działanie, jednakże dzięki większej cząsteczce wnika w skórę wolniej. Jego budowa jest zbliżona do budowy ludzkiego naskórka, dzięki czemu łatwiej mu pokonać warstwę sebum i wniknąć w głąb skóry. Jeśli chodzi o jego potencjał drażniący, opinie są podzielone. Jedni twierdzą, że odczucia w trakcie peelingu są łagodniejsze, inni, że silniejsze w porównaniu do kwasy salicylowego. Podejrzewam, że tak, jak z wszystkimi kwasami, jest to kwestia indywidualna każdej z nas i naszej wrażliwości na działanie kwasów w ogóle.
 
Kolejną grupą kwasów są PHA np: laktabionowy, glukonolaktan. W swoim działaniu są zbliżone do grupy AHA, z tą różnicą, że mają dużo mniejszy potencjał drażniący, dlatego z powodzeniem mogą ich używać osoby o bardzo wrażliwej skórze, także te z trądzikiem różowatym. Mają dość dużą cząsteczkę, więc przenikają do skóry dość płytko i w stosunkowo długim czasie. Ponadto wykazują działanie przeciw wolnym rodnikom, przeciwzmarszczkowe i odmładzające, pobudzają fibroblasty do syntezy kolagenu i elastyny oraz utrzymują odpowiedni poziom nawilżenia dzięki zdolności wiązania wody. Jak każdy kwas złuszczają wierzchnie warstwy zrogowaciałego naskórka i pobudzają komórki do odnowy. Dzięki temu zwiększa się grubość skóry i wzmacnia jej barierę lipidowa. Kwasy  z grupy PHA można stosować w okresie letnim, ponieważ nie zwiększają wrażliwości skóry na promieniowanie UV.
  Miałyście już do czynienia z kwasami w produktach kosmetycznych? Podzielcie się wrażeniami. Do następnego razu. Pa

czwartek, 25 stycznia 2018

Testów ciąg dalszy...

  Tym razem chciałabym się bliżej przyjrzeć serum "All-in-One Master" z serii Gudetama od Holika Holika oraz Czekoladowo-kakaowej maseczce kolagenowej marki Purederm.

Cała seria Gudetama została stworzona dla "leniwych", wspomniane serum ma kilka zastosowań w jednym produkcie. Po pierwsze tonizuje, więc nie musisz użyć dodatkowo toniku, po drugie jest wysoko skoncentrowaną  esencją, która odżywia i nawilża Twoją skórę, po trzecie jest również kremem wodnym, więc po jej zastosowaniu nie musisz go dodatkowo nakładać. Czysta oszczędność czasu i pieniędzy (chociaż sam produkt jest dość drogi, około 150zł). Według producenta działa na naszą skórę na sześć sposobów: nawilżenie, odświeżenie, wygładzenie, rewitalizacja, uwodnienie, rozjaśnienie skóry. Dodatkowo posiada relaksujący aromat.
Moim zdaniem producent ma rację jeśli chodzi o nawilżenie,
odświeżenie i uwodnienie. Używam produktu już ponad pół roku. Jest on naprawdę wydajny. Wystarczy odrobina, by pokryta została skóra twarzy, szyi i dekoltu. Jeśli chodzi o efekty, na pewno zauważyłam dużo lepsze nawilżenie skóry. Za każdym razem, gdy nakładam serum, faktycznie czuję jakby skóra była odświeżona (i nie jest to zasługa mentolu), gładsza. Serum nie zostawia zbyt lepkiej warstwy. Delikatny film który po sobie pozostawia znika zaraz po nałożeniu kremu. Jeśli chodzi o zapach, jest on bardzo trudny do określenia, jest na pewno delikatny, nie duszący i faktycznie relaksujący. Przypomina mi jakiś zapach z dzieciństwa, bardzo przyjemny, dobrze się kojarzący, ale nie umiem powiedzieć, co to może być. Nie zauważyłam niestety owego rozjaśnienia i rewitalizacji, niestety moja skóra pozostała lekko szarawa, tak samo jak zanim zaczęłam używać serum. Nie przeszkadza mi to jednak, ponieważ zalety i tak przeważają. Nie wiem tylko, czy faktycznie jest on wart 150zł. Generalnie polecam, naprawdę jest wart wypróbowania.

  Jeśli chodzi o maskę czekoladowo- kakaową Purederm, to producent deklaruje, iż jest to produkt nawilżający, przeciwstarzeniowy, bogaty w minerały i witaminy. Ma on wzmagać elastyczność dzięki kakao i witaminom oraz działać rozświetlająco.
Chociaż kakao jest czwartym składnikiem esencji w której zanurzona jest maska, nie daje ono zapachu (maska nie pachnie jak kakao). Płachta, którą zakładamy na twarz jest bardzo gruba i źle docięta, przez co kiepsko przylega do skóry, a niestety jeśli maska nie przylega do skóry, to esencja w niej zawarta nie może się wchłonąć prawidłowo (maska w tych miejscach nie działa). Teraz efekty. Pierwsze, co zauważyłam po zdjęciu maski, to lekkie podrażnienie skóry na policzkach, byłam bardzo zdziwiona, bo nie zdarzyło mi się jeszcze, aby maska nawilżająca mnie podrażniła. Nawilżenie po masce było na średnim poziomie, poza tym nie zauważyłam kompletnie żadnych efektów.  Pozostawiła po sobie dość dużo esencji, którą dało się wmasować, niestety zostawiła ona po sobie dość lepką warstwę, więc przed nałożeniem makijażu, musiałam umyć twarz. Generalnie stanowczo NIE polecam, szczególnie osobom o wrażliwej skórze.
  Czy któraś z was próbowała któregoś z tych produktów? Dajcie znać, czy sprawdziły się u was. Do usłyszenia :)

wtorek, 23 stycznia 2018

Kawitacja- co to w ogóle jest?

Cześć wszystkim. Dziś wracam do tematu przewodniego tego bloga. Tym razem przyjrzymy się zabiegowi kawitacji. Co to w ogóle jest?
  Kawitacja jest zjawiskiem fizycznym, gdzie ciecz przez działanie ultradźwięków gwałtownie przyspiesza i zamienia się w gaz. Możemy dzięki niej wprowadzać produkty w głąb skóry, lub używać do złuszczania naskórka. A teraz po polsku :))
Peeling kawitacyjny. Na pewno wszystkie o nim słyszałyście, a większość z was miała już z nim doczynienia. Złuszczanie tutaj wykonywane jest przy pomocy urządzenia emitującego ultradźwięki i wody, toniku lub innego płynu (osobiście najbardziej lubię tonik). Przed zabiegiem jak zawsze musimy najpierw zrobić demakijaż i wstępnie oczyścić skórę. Następnie zwilżamy naskórek, przykładamy głowicę pod odpowiednim kątem i pojawia nam się delikatna mgiełka wodna. Skąd ona się bierze? Więc... ultradźwięki nadają cząsteczkom wody bardzo dużą prędkość (tzw. mikro-wrzenie). Cząsteczki odbijają się od powierzchni skóry odrywając części zrogowaciałego naskórka. Naskórek zostaje na głowicy, natomiast odbita woda tworzy mgiełkę.
Peeling kawitacyjny jest jednym z najdelikatniejszych zabiegów złuszczających (zaraz po enzymatycznym). Może być stosowany zarówno przy cerze delikatnej, wrażliwej jak  i tłustej, problematycznej. W odróżnieniu od mikrodermabrazji, stany zapalne nie stanowią przeciwwskazania do zabiegu, ponieważ peeling dodatkowo ma działanie odkażające. Ponieważ do zabiegu używa się ultradźwięków, niektórzy z wrażliwym słuchem mogą odczuwać dyskomfort, jednakże większość z nas nawet ich nie słyszy. Zostając przy przeciwwskazaniach, podobnie jak w większości zabiegów, jest to okres ciąży. Ponieważ ultradźwięki rozchodzą się w środowisku wodnym, część z nich może docierać do wód płodowych, tym samym do dziecka. Następnym z bezwzględnych wykluczeń do zabiegu jest jakakolwiek aparatura wspomagająca działanie naszego organizmy, taka jak rozrusznik serca, czy pompa insulinowa. Istnieje duże ryzyko, że ultradźwięki po prostu je rozregulują lub w ogóle zepsują. Reszta przeciwwskazań wygląda tak samo jak w przypadku innych zabiegów kosmetycznych. Z przypadków bezwzględnych mamy jeszcze karmienie, choroby nowotworowe, autoimmunologiczne, z względnych (czyli takich na które czasem można "przymknąć oko") chociażby elementy metalowe w ciele (włącznie z kolczykami). Ultradźwięki mogą (ale nie muszą) wprowadzić je w drżenie, co może być dość nieprzyjemne.
  Teraz z drugiej strony. Jak przy pomocy zjawiska wprowadzamy produkty w głąb skóry? Generalnie
Głowice do wprowadzania produktów
za pomocą  ultradźwięków
zasada jest ta sama. Nakładamy na skórę produkt, który chcemy wprowadzić: serum, kwas, ogólnie wszystko, co ma wodnistą konsystencję (krem będzie ciężko wprowadzić). Przykładamy głowicę i tak jak w przypadku złuszczania, ultradźwięki wprawiają cząsteczki  produktu w szybki ruch, co pomaga mu przenikać w głąb naskórka. Oczywiście należy zawsze pamiętać o ustawieniu odpowiedniej częstotliwości ultradźwięków, aby działały dokładnie tak, jak chcemy. Przeciwwskazania w tym przypadku są dokładnie takie same, jak w przypadku peelingu kawitacyjnego. Dodatkowo musicie pamiętać, że długotrwałe poddawanie naszego ciała wpływowi ultradźwięków może być szkodliwe, dlatego, jeśli chcecie oczyścić skórę peelingiem kawitacyjnym, a potem wprowadzić substancje aktywne ultradźwiękami, musicie się zmieścić w 30 minutach.
  Jeśli chodzi o wykonywanie tego typu zabiegów w domu, jak najbardziej jest to możliwe. Urządzenie do peelingu kawitacyjnego dostaniecie już za około 100zł. Problemem może być woda, która będzie Wam ciekała po twarzy i owa mgiełka, która może podrażniać oczy. Jeśli przebrniecie przez te drobne problemy, to sam zabieg nie powinien Wam sprawić trudności. Nie zrobicie sobie także krzywdy, ponieważ jest to bardzo delikatny peeling. Jeśli chodzi o wprowadzanie substancji wgłąb skóry, nie widziałam niestety jeszcze urządzenia do użytku domowego, które by posiadało tą funkcję.  Jeśli znacie takowe, dajcie znać w komentarzach. Do następnego razu. Pa:)

środa, 17 stycznia 2018

Testujemy...

Cześć wszystkim :)  Dzisiaj chciałabym się bliżej przyjrzeć kilku kosmetykom pielęgnacyjnym, które maiłam okazję wypróbować. Z góry zaznaczam, iż są to tylko moje opinie o danym produkcie, więc, jeśli u mnie się coś nie sprawdziło, nie znaczy to, że tak samo będzie u Ciebie. Każda z nas ma inną skórę, w moim przypadku suchą, wrażliwą i lekko przetłuszczającą w strefie T.
   Pierwszą rzeczą, którą miałam przyjemność wypróbować, to maseczka firmy Marion- Szpinak i pietruszka. Według zapewnień producenta, maseczka ma odżywiać i detoksykować naszą skórę. Szczerze mówiąc byłam do niej nastawiona więcej, niż sceptycznie, (szczególnie, że kupiłam ją w Biedronce za niecałe 3zł) jednakże opakowanie sprawiało miłe wrażenie, przynajmniej mi skojarzyło się z naturą (nie wiem dlaczego:)). Mały minus za otwarcie, niestety bez nożyczek się nie obejdzie. Miłym zaskoczeniem był natomiast zapach. Z jednej strony delikatny, z drugiej odświeżający, bardzo przyjemny i niestety lub na szczęście w ogóle nie przypominający szpinaku . Kolor maseczki był delikatny, pastelowy, zielonkawy. Konsystencja kremowa, średnio gęsta. Tu niestety pora na kolejny minus. Maseczki w opakowaniu jest tak mało, że nie wystarcza nawet na szyję, o dekolcie nie wspominając. Po aplikacji trzeba odczekać standardowe 20 minut. Efekty bardzo miło mnie zaskoczyły. Skóra była mocno nawilżona, gładka, odżywiona. Jeśli chodzi o obiecaną detoksykację, to niestety nie da się jej zmierzyć. Na pewno nie zauważyłam wyrównania kolorytu. Na plus można policzyć również brak podrażnień, czy alergii, które przy mojej wrażliwej skórze mogą się zdarzyć. Ogólnie rzecz ujmując polecam Wam tą maseczkę chociażby ze względu na połączenie niskiej ceny z super nawilżeniem skóry.
  Drugi produkt, który wypróbowałam, to maska w płachcie Holika Holika Awokado. Ponieważ
jestem fanką masek w płachcie, nie mogłam się doczekać, szczególnie, że miałam przyjemność używać innych masek tej firmy. Na wstępie miłe wrażenie zrobiło na mnie łatwe otwarcie (obyło się bez nożyczek:)). Zapach, jak w przypadku większości masek tego typu, nie był zbyt intensywny i całkiem przyjemny.Płachta dobrze nasączona esencją, która miała konsystencję bardziej żelową, niż wodną. Łatwa w aplikacji, esencja nie ściekała z twarzy. Chyba ze względu na gęstość musiałam ją przetrzymać na sobie około 20 minut ( zwykle zajmuje to 10 min). Byłam naprawdę podekscytowana i spodziewałam się super efektów. Niestety, oprócz standardowego nawilżenia (które daje każda maseczka) nie zauważyłam żadnego odżywienia, którego spodziewałam się po awokado. Dodatkowo, nawet po wmasowaniu resztek esencji, na twarzy została nieprzyjemna lepka warstwa. Postanowiłam sprawdzić, czy w ciągu dnia lepkość zniknie (esencji się nie zmywa). Twardo nałożyłam krem BB i poszłam do pracy. Niestety lepkość nie zniknęła do wieczora, ale za to kolor z kremu utrzymywał się bardzo dobrze :).  Ogólnie bardzo się na niej zawiodłam, może dlatego, że spodziewałam się czegoś więcej... w każdym bądź razie znam lepsze maski i ponownie jej nie kupię, chociażby ze względu na utrzymującą się lepkość.
Używałyście kiedyś którejś z tych masek? Dajcie znać w komentarzach, jak sprawdziły się u Was. Pozdrawiam :*

wtorek, 16 stycznia 2018

Co z tą mikrodermabrazją?

 Witam wszystkich. Było ogólnie o peelingach, teraz od podszewki przyjrzymy się zabiegowi mikrodermabrazji , jak wyglądają, jak długo powinna trwać, czym powinna być poprzedzona, a czym zakończona.
  Wiecie już czym jest mikrodermabrazja, ale powtórzmy, jest to złuszczanie mechaniczne naskórka wykonywane w gabinecie kosmetycznym. Dokładniej, wykonywane jest przy użyciu (w przypadku diamentowej) metalowych końcówek o różnym stopniu ziarnistości. Mamy osobne końcówki do ciała, do twarzy, bardziej szorstkie, bardziej delikatne. Daje to możliwość dostosowania poziomu złuszczenia indywidualnie do skóry klientki, wiadomo, że osoba o wrażliwej cerze nie może mieć wykonanego zabiegu w ten sam sposób, co klientka o skórze pogrubionej. W przypadku
mikrodermabrazji korundowej, mamy różne rozmiary ziarenek, dzięki czemu także dostosowujemy moc peelingu do potrzeb skóry. To, co złuszczymy jest wciągane przy pomocy pompki z do różdżki i osadza się na filtrze. Musicie pamiętać, że aktywne stany zapalne wykluczają wykonanie zabiegu, podobnie jak ciąża, nowotwory i choroby autoimmunologiczne. Sam zabieg złuszczania z reguły trwa od 20 do 30 minut, jednakże powinien on być poprzedzony dokładnym demakijażem i wstępnym oczyszczeniem skóry. Na zakończenie zabiegu, osobiście bardzo lubię jeszcze odrobinę przeczyścić skórę np. pianką myjącą, ponieważ z reguły pompa nie zasysa całego złuszczonego naskórka, i część zostaje na powierzchni. Następnie tonizuje i nakładam maskę nawilżającą, łagodzącą lub inną jeśli tego potrzebuje skóra. Po zmyciu maski i ponownym tonizowaniu, zabieg kończę kremem.
Mikrodermabrazję warto wykonywać w seriach od 6 do 10 zabiegów. Odstępy pomiędzy nimi mogą wynosić od 2 do 4 tygodni. Z drugiej strony musicie pamiętać, że zbyt częste i zbyt intensywne złuszczanie może powodować pogrubienie naskórka. Nie stanowi to problemu przy skórze cienkiej, wręcz spowoduje poprawę stanu skóry, natomiast przy skórze pogrubionej, problematycznej może spowodować pogorszenie jej stanu. Część osób woli mikrodermabrazję korundową, twierdząc, że jest bardziej higieniczna, gdyż korund raz użyty ląduje w śmietniku. Ja osobiście wolę mikrodermabrazję diamentową, oczywiście przy zastosowaniu wszystkich środków ostrożności. Mimo, że głowice są wielokrotnego użytku, za każdym razem są dokładnie czyszczone z resztek naskórka i dezynfekowane preparatem, który nie tylko zabije wszelakie drobnoustroje, ale również pozbędzie się malutkich pozostałości skóry, niemożliwych do usunięcia mechanicznego. Ta sama procedura dotyczy różdżki, natomiast filtry są jednorazowe.
  Na rynku dostępne są tzw. mikrodermabrazje do użytku domowego w różnych przedziałach
VisaCare Philips
cenowych, np. VisaCare Philips mikrodermabrazja w domowym zaciszu, jednakże nie będą miały one takiego samego potencjału złuszczającego jak zabieg wykonany w gabinecie. Dodatkowo nie znając zaleceń i przeciwwskazań możemy sobie bardziej zaszkodzić, niż pomóc. Wszystko zależy od Was, jeśli czujecie, że spokojnie poradzicie sobie same w domu, na pewno taki sprzęt ułatwi Wam pielęgnację i będzie stanowił miłą odmianę od zwykłych peelingów ziarnistych, czy enzymatycznych. Pamiętajcie tylko, że po zabiegu przez kilka dni nie możecie się opalać, czy korzystać z sauny. Dodatkowo przed złuszczeniem umyjcie twarz, a po nałóżcie maseczkę nawilżającą, lub chociażby porządną porcję kremu.
  Na koniec pytanie do Was. Czy któraś z was korzystała z zabiegu mikrodermabrazji w domu i w gabinecie? Jeśli tak, dajcie znać jakie są Wasze przemyślenia na ich temat.

wtorek, 9 stycznia 2018

Peeling w domu i gabinecie

  Jak zwykle, zacznijmy od podstaw. Co to jest peeling? Z angielskiego peel - złuszczać. Tak, to po prostu złuszczanie. Następna sprawa, co złuszczamy? Zawsze naskórek. Ile? Zależy gdzie wykonamy peeling. W gabinetach medycyny estetycznej, gdzie zabiegi wykonują lekarze, możemy złuszczyć praktycznie cały naskórek, w gabinecie kosmetycznym możemy złuszczyć całą warstwę rogową naskórka, w domu natomiast złuszczamy tylko wierzchnie warstwy zrogowaciałego naskórka.
  Jak złuszczamy? Peelingi, ogólnie, dzielą się na trzy rodzaje: chemiczne, mechaniczne i enzymatyczne. Najdelikatniejszym z peelingów jest ten, który wykorzystuje enzymy. Jest on odpowiedni dla każdego typu skóry, nawet tej najbardziej wrażliwej. Enzymy działają tylko na ostatnie warstwy zrogowaciałego naskórka, tak naprawdę bardziej odświeżają powierzchnię skóry, niż ją złuszczają. Jego dużą zaletą jest to, że nie podrażniają, minusem, przy grubszej skórze będzie on zbyt delikatny, efekt będzie praktycznie niewidoczny.

Drugim rodzajem peelingów, są te chemiczne. Z reguły do ich wykonywania używa się różnego rodzaju kwasów. Ten rodzaj złuszczania możemy podzielić na płytkie, średnie i głębokie. Te płytkie możemy wykonać zarówno w domu, jak i w gabinecie. Kwasy, które zazwyczaj zawierają takie peelingi mają niskie stężenie i dość wysokie ph.  Złuszczają wierzchnie warstwy zrogowaciałego naskórka, na plus należy im policzyć działania dodatkowe, np. kwas migdałowy rozświetla skórę i wzmacnia naczynia krwionośne, kwas glikolowy doskonale wygładza zmarszczki, a kwas pirogronowy reguluje wydzielanie sebum i działa anty komodogennie (redukuje ilość powstających zaskórników). Peelingi średnio głębokie wykonacie tylko w gabinecie, gdyż w tym przypadku złuszczamy większość zrogowaciałego naskórka i na tym poziomie istnieje już ryzyko wystąpienia oparzeń, jeśli peeling zostanie wykonany nieprawidłowo. Kwasy stosowane w gabinetach kosmetycznych mają zwykle znacznie wyższe stężenie i niższe pH, niż te dopuszczone do użytku domowego, ale tak samo w zależności od użytego rodzaju kwasu, mają te same działania dodatkowe. Ponadto w gabinecie kwasy są wprowadzane głębiej, przy pomocy masażu, ultradźwięków, czy mikro nakłuwania naskórka. Bez paniki, do tej ostatniej metody używa się substancji przeznaczonych właśnie do tego typu wprowadzania :)
Złuszczanie na poziomie głębokim, także przy pomocy kwasów wykonamy tylko w gabinecie
lekarskim. Tutaj istnieje dużo poważniejsze ryzyko wystąpienia głębokich oparzeń, które mogą przerodzić się w trwałe uszkodzenie tkanki i powstanie blizny. Dlatego właśnie, jeśli jakaś pani zaproponuje wam złuszczanie całego naskórka, aż poniżej wierzchnich warstw skóry właściwej, uciekajcie. Praca poniżej skóry właściwej nie należy do kosmetyczek, czy nawet kosmetologów, tylko do lekarzy. My zajmujemy się naskórkiem, ewentualnie górnymi warstwami skóry właściwej.
  Trzecim typem złuszczania jest to mechaniczne. W tym zawierają się wszelkie rodzaje peelingów ziarnistych, różne rodzaje dermabrazji (tak, dobrze napisałam), peeling kawitacyjny. Ogólnie rzecz ujmując wykorzystujemy tu sprzęt lub produkty, które za ścierają skórę. Tak samo, jak w przypadku złuszczania chemicznego, dzielimy je na płytkie, średnie i głębokie. Peelingiem płytkim będzie tu np. ten drobnoziarnisty, który wykonamy w domu i w gabinecie, kawitacyjny- z reguły wykonywany w gabinecie. Peeling gruboziarnisty odpowiednio zastosowany może zostać zaliczony do płytkich/ średnich, możemy go zastosować i w domu i w gabinecie. Mikrodermabrazja natomiast, (też średnio- głębokie złuszczanie), używana jest tylko w gabinetach
kosmetycznych, zarówno diamentowa jak i korundowa, tlenowa, czy wodno- tlenowa. Mechanicznym peelingiem głębokim jest natomiast dermabrazja, gdzie lekarz, czasem przy użyciu skalpela usuwa naskórek, czasem z wierzchnimi warstwami skóry właściwej.
  Dajcie znać w komentarzach, czy i który z peelingów chciałybyście poznać głębiej. Może które peelingi dla jakiej skóry. Czekam na Wasze propozycje.